Ogłoszenie


Ciekawostki i plotki
Ostatnie zmiany - 09.07.2016. Więcej tutaj
- WAŻNE! Wakacyjna gorączka - promocje, startery dla początkujących, inne bonusy!
- Nowi bohaterowie niezależni: Yasashii Chisaki oraz Koi no Hana
- WAŻNE! Dodanie nowej drogi rozwoju postaci (Cechy). Więcej tutaj
- Stworzenie świata alternatywnego. Więcej tutaj

#1 2012-07-05 12:14:07

 Hao Asakura

http://i.imgur.com/fCayZ.jpg

6123458
Call me!
Skąd: Oaza Hao
Zarejestrowany: 2012-05-02
Posty: 785
Imię postaci: Hao Asakura

"Jak to z ryżem było..." czyli życie, śmierć i ponowne odrodzenie Hao

Prolog: Na początek...



Nazywam się Hao, mam 19 lat ciałem i 1100 lat duszą. Jestem człowiekiem z dziurą w torsie i maską na twarzy. By przeżyć, mieszkam w jaskini i żywię się zwierzakami słabszymi ode mnie. Mówiąc wprost jestem Pustym. Tak wiem co sobie o tym od razu pomyślicie: że skoro to pusty to jest zły, że trzeba mnie zlikwidować za wszelką cenę, że jestem potworem i krwiożerczą bestią, itd. A wiecie co ja wam powiem? Gówno o mnie wiecie. A wasz bełkot to jedynie przemawiający przez was rasizm i powtarzane od tysięcy lat frazesy bez sensu czyli: "Pusty jest zły bo to pusty i oni są źli!" Jakiż głęboki sens ma to zdanie, nieprawdaż? Opowiem wam coś o sobie...
Nigdy w życiu nie pożarłem bezbronnej duszy. Nigdy też po prostu nie zabijam innego pustego. Z każdym walczę lub daję możliwość rozmowy ze mną. Zabijanie nie jest dla mnie przyjemnością a koniecznością jak dla każdego z naszej rasy. Zapewnienie, że tylko źli ludzie zmieniają się w pustych to brednie wyssane z palca.
Każdy pusty był na początku był człowiekiem i duszą taką jak wszystkie. Żaden z nas nigdy nie chciałby stać się potworem jakim się stał. No może poza mną... ale to zupełnie inna sprawa. Prawdą jest, że jesteśmy po prostu innym gatunkiem dusz ale wciąż duszami o uczuciach, rozumie i emocjach. Można nas obrazić, możemy kogoś kochać, możemy darzyć przyjaźnią, możemy nienawidzić, możemy mieć depresję. Jedyne co różni nas od Shinigami (,których tak wychwalacie pod niebiosa jako swoich wielkich obrońców, przez których prawdę mówiąc są same kłopoty) to to, że mamy dziurę w torsie zamiast miecza u boku. Ale ja tu zaczynam z filozofią a to miała być moja historia... Dobra więc zaczynamy!



Rozdział I: Ogniem, mieczem i duszą!



Życie przypadło mi w epoce średniowiecza: czasach inkwizycji, stosów, czarownic i rycerzy na białych rumakach. Niektórzy mogliby uwierzyć, że to szczęśliwy traf, że żyłem w erze honoru i sprawiedliwości. Naiwniacy. Za dużo bajek się naczytaliście.
Moje dzieciństwo nie należało może do najszczęśliwszych. Rodziców nie znałem bo zostałem porzucony przez matkę zaraz po urodzeniu i oddany do klasztoru. Wychowywany przez "sługi boże" nie zaznałem zbyt wiele miłości żeby nie powiedzieć żadnej. Byłem bity, ośmieszany i wyzywany częściej od innych wychowanków ale na szczęście mnie jako jedynego nie gwałcili. Dlaczego? Bali się mnie od czasu gdy jakiś Arcybiskup powiedział, że siedzi we mnie diabeł. Miałem wtedy chyba ze 4 lata. Nieważne.
W wieku ok 11 lat zacząłem zauważać duchy i dusze zmarłych. Z początku się ich bałem ale one jakby same do mnie przychodziły z prośbami o pomoc. Nigdy nie należałem do głupich więc od początku stawiałem każdemu warunek: przysługa za przysługę. Nawet nie wiecie ile zmarli mogą się dowiedzieć o żyjących! I jak ta wiedza może być przydatna w życiu. Dzięki ich wiedzy i mojej inteligencji miałem wszystko czego chciałem: najlepsze jedzenie, najdroższe ubrania, księgi zakazane. Mniej więcej w takich luksusach przeżyłem ostatnie 8 lat mojego życia. Ale wiem, że nie to was obchodzi. Jak zginąłem? Zabił mnie pusty. Znalazłem kiedyś książkę, w której był przepis jak otworzyć Gargantę i przywołać pustego z Hueco Mundo. Był mały szkopuł. Nie było zaklęcia które by go związało przez co nie miałem szans i zabił mnie. I tak to z ryżem było...



Rozdział II: Druga strona.



Moja dusza powędrowała prosto do Soul Society. Obudziłem się chyba w 30 lub w 20 okręgu Rukongai. Dziwne miejsce, dziwni ludzie, dziwna sprawa. Podczepiając się pod jakiegoś staruszka postanowiłem podpytac go o wszystko co mnie interesowało. Opowiedział mi wtedy o Shinigami, pustych, Quincy, Bounto i innych dziwakach na tym świecie. Spodobali mi się oczywiście Shinigami jako iż opisywał ich samymi pochwałami i komplementami. Postanowiłem bezzwłocznie zostać jednym z nich. Biegając na oślep po uliczkach znalazłem grupkę Shingami, roześmianych i rozbawionych do łez. Gdy podszedłem bliżej oko mi zbielało. Było ich kilku i popychali jakiegoś żebraka, starca o jednej nodze przewracając go to w jedną to w drugą stronę. Nie mogłem na to bezczynnie patrzeć. Nie wyglądali na starszych ode mnie więc zainterweniowałem. Dwóch z nich dostało ode mnie porządny cios w twarz, trzeci okazał się za szybki. Za obrazę majestatu Soul Society zorganizowali zawody: wygrywa ten który pierwszy zabije mnie swoim Byakuraiem. Kazali mi uciekać ale tego nie zrobiłem więc... Zginałem bardzo szybko...



Rozdział III: Shinigami, Shinigami wilkiem...



Następne życie postanowiłem poświęcić na zmienienie tego czego byłem świadkiem w Rukongai. Chciałem zmienić całe Seireitei od Kapitanów o zwykłych szeregowców. Głupie, co nie? Ale jednak dążyłem do celu uparcie i z pewnym powodzeniem. Po jakiś 100 latach zostałem porucznikiem jednego z oddziałów, miałem kilku przyjaciół i nawet dziewczynę. Wyprzedzam pytanie: nie kochałem jej. Była to raczej ciekawość jej bliskości a i tak łączyło nas tylko łóżko. Pewnego dnia wypiliśmy trochę w barze i zacząłem słyszeć głos w mojej głowie. Zaledwie kilka godzin po tym  z mojej twarzy zaczął wydobywać się biały płyn i tworzył moją maskę. Była to oczywiście Hollowifikacja ale wtedy nit o czymś takim nie słyszał. Moi druhowie od razu rzucili się na mnie z mieczami jakbym nigdy nic dla niech nie znaczył. Nie miałem im tego za złe. Miałem im za złe że znęcali się nade mnę przed śmiercią i to bardzo boleśnie. Na szczęście w porę popełniłem samobójstwo eksplodując do środka swoim reiatsu. Tak własnie zginąłem po raz drugi w świecie duchów...



Rozdział IV: Nie ma wody na pustyni...



Trzeci raz w Rukongai był chyba ostatnią próba dla Shinigami byłem już zwykłą duszą, nikim kto mógłby sam siebie obronić przed pustym. Postanowiłem powtórzyć mój mały eksperyment z życia i przywołałem pustego. Tym razem wykazałem się większą rozwagą. Odszedłem zaraz kiedy zauważyłem że wszystko idzie dobrze i pusty zaczął atakować przechodniów. Wiem to chamskie ale i wiedziałem że w pobliskim barze był Shinigami. Zastanawiałem się czy w takiej sytuacji przestanie gwałcić kelnerkę i weźmie się do roboty ale się myliłem... Zwiał z podkulonym ogonem na zaplecze i tam dalej robił to co wcześniej. Całkowicie przekonany o braku jakiejkolwiek nadziei, że Shinigami są rozumnymi istotami postanowiłem sam wskoczyć w paszczę Hollowa.
Obudziłem się na pustyni, gdzie nie pada deszcz... Gdzie nie ma kropli wody. Sam. Słaby. Przestraszony. Aż usłyszałem głos...
-Hej ty? Wszystko gra? Rozumiesz mnie?
To nie był głos jaki słyszałem. Był miły i spokojny mimo iż brzmiał jak szorowanie paznokciami po tablicy. Odwróciłem się natychmiastowo i podkuliłem ogon. Tak wtedy już miałem ogon. Wyglądałem bynajmniej komicznie. Ręce posiadały błony podobne do skrzydeł nietoperza, były większe i grubsze niż u człowieka. Nogi wyglądały jak szpony jakiegoś ptaka. Na twarzy zaś miałem trójkątną maskę z dwoma rogami bez ust... a mimo to mówiłem.
- Czego chcesz ode mnie? -spytałem przerażony.
- A jednak... Nareszcie znalazłem kogoś takiego jak ja... Długo czekałem na ciebie
- Co? O czym ty mówisz? Ja cię nawet nie znam ty...
- Jestem Micah. Vasto Lorde z lasu Menosów. Umiem czytać w myślach innych Hao...

http://fc03.deviantart.net/fs71/i/2010/274/d/4/angel_of_death_by_ederlunac-d2zw0bi.jpg



Nie wierzyłem w to słyszałem, ale on to oczywiście wiedział. Wyglądał niezwykle, w życiu nie widziałem takiego Hollowa. Postura człowieka, skrzydła kruka ogromne i najeżone oczami(!), białe szpony, maska odsłaniające zęby bez oczu na głowie i pęknięciem na górnej części wyglądającej jak kolista tarczka z kości. Ubrany był w czarne szaty. Jednak było w nim coś co sprawiło, że chciałem z nim zostać. Jakbym znalazł po latach brata.
- Pochlebiasz mi... Ale tu jest niebezpiecznie dla ciebie. Choć pokarzę ci jaskinię.
Co mnie skłoniło do wejścia do jaskini lwa? Nie wiem. Ale to była najlepsza decyzja mojego "pustego" życia...


Rozdział V: Ten inny Hollow...



Przez następnych pięćset lat szkoliłem się pod okiem mego mentora Micaha. Dzięki niemu osiągnąłem poziom Giliana i to bardzo silnego. Ale to nie o Reiatsu chodziło bo nie swoją siłą mi zaimponował. To jego filozofia i stosunek do shinigami, pustych i dusz. On nie uznawał podziału. Nie było dla niego nikogo poza duszami. Zajmował się nimi wysyłał do SS a nawet zabijał niebezpiecznych pustych odwalając z nich brudną robotę. Nikt go nie rozumiał... Poza mną. Czułem ze jesteśmy jakoś ze sobą połączeni więzami, które są wieczne. Nigdy nie czułem czegoś takiego... Nie, to nie była miłość do diabła! Jeszcze tego by brakowało żebym się gejostwem zaraził na starość. Był mi bratem i mistrzem. Najdroższym i jedynym przyjacielem. Był.


Rozdział VI: Po trupach do Lasu Menosów



To się stało jakieś 200 lat temu. Kiedy byliśmy razem z Micahem na ziemi i zabijaliśmy pustych by nie zagrażali duszom. To dziwne nie? Ale właśnie tak robiliśmy co dzień. To była nasza praca dla lepszego wizerunku pustych. Niestety to był nasz ostatni dzień...
Jakiś nowy Shinigami pojawił się w okolicy. Nie rozumiał co się działo i przestraszył się. Młody był i niedoświadczony. Użył na raz 100% swojego reiatsu i ruszył na mnie.W ostatniej chwili Micah osłonił mnie własnym ciałem. Niestety nawet on nie przetrwał tego ataku. Udało mu się jeszcze zabić tego Shinigami. Ostatnim tchnieniem życia kazał mi pożreć siebie i tego gościa dzięki czemu zyskam wielką moc. Usłuchałem jak zawsze...
Po jego duszy została tylko mała cząstką: czerwony duszek o kocich zapędach o imieniu Kurobina. Moje małe światło dnia w ciemności nocy Hueco Mundo.

Rozdział VII: Nowa nadzieja?



Czy wspominałem już jak bardzo brzydzę się Shinigami? Tak? No to widać mam sklerozę... Mniejsza. Po około dwustu latach rozszerzania swoich wpływów i szerzeniu polityki terroru w Lesie Menosów stałem się niemal jego rzeczywistym panem. No nie mogłem jeszcze mierzyć się z espada ale ta ostatnio za bardzo bawiła się w politykę i szachy by zwrócić uwagę na rosnącego w siłę Adjuchasa. Vasto Lorde z rzadka bywali w lesie. Woleli kręcić się tuż obok Las Noches na wypadek gdyby zachciało im się zedrzeć z siebie maski o zostać Arrancarami. Można więc powiedzieć, że ku wielkiej złości mych młodszych braci zostałem największym postrachem Lasu Menosów... Tak to było życie! polowanie mogłem sobie odpuścić. By mieć spokój co silniejsi puści przynosili mi pod jaskinie martwe ofiary jako zapłatę za bezpieczeństwo. Zwrot "Przysyła mnie Hao" stał się równoznacznikiem z "jesteś martwy". Nie powiem żebym zawsze chciał wzbudzać strach ale to właśnie na strachu najlepiej budować czyiś szacunek, czyż nie?
Kurobina pokochała nasz dom ale po tak wielu latach nawet ogromna pustynia Hueco Mundo może się znudzić... Więc zrobiła się ciekawska. Zaczęła się dopytywać o moje przeżycia i zadawać trudne pytania... Aż pewnego razu poprosiła mnie o pokazanie jej Shinigami. Nie potrafiłem jej odmówić ale wcale nie widziała mi się wycieczka do SS. Postanowiłem więc pokazać jej kogoś mniej służbowego czyli buntowników. Najbliżsi jakich znaleźliśmy okazali się jakimś zaprzysiężonym bractwem napakowanych i napalonych na walkę mięśniaków bez cudownego organu zwanego mózgiem. Po krótkiej szarpaninie (dla mnie) i morderczej walce (dla nich) udało mi się spotkać z całym oddział i kup gówna, która nim kieruje. Koleś był tak zwyczajny i tak ślepy, że nawet jego kobieta nie potrafiła przemówić mu do rozumu. Pomyślałem więc po niedługiej dyskusji z nimi, że jej porwanie może być nawet zabawne. Sebastian (Gilian strzegący mojej jaskini i na prawdę niezwykle inteligentny towarzysz rozmów) użyczył mi swojego Negacion by bezpiecznie ją przetransportować.
Tak oto spełniłem prośbę Kuro i zyskałem nowy obiekt rozmyślań...
Dziewczyna stanowczo nie chciała współpracować. Nie żebym się tym przejmował. Miała dwa wyjścia albo czekać na swojego chłoptasia (fatalny gust, powiadam), albo spróbować przeżyć w Lesie Menosów. Zgadnijcie co wybrała...
.
..
...
....
.....
......
.......
Tak. Po kilku chwilach weszła do mojej jaskini i zajęła się kręceniem się tu i ówdzie. Trochę mnie to denerwowało bo wszędzie wsadzała ten swój wścibski nosek. Ale cóż jakby nie patrzeć sam byłem sobie winien... Dziewczyna miała na imię Ayame. Podobało mi się ono. No oczywiście dziewczyna też mi się podobała. Ale bądźmy szczerzy... Historie nieszczęśliwej miłości kończą się zawsze zabiciem smoka i uratowaniem królewny. I niezależnie od uczuć smok zawsze będzie dla słuchających zły...
Dziewczyna jednak przerosła moje oczekiwania. Nie dość ze zaprzyjaźniła się z Kurobiną, nie próbowała desperackich prób ataku na mnie to nawet dobrze się u mnie bawiła. Dodatkowo przyznała rację mojemu rozumowaniu. Niesamowite... Shinigami zgadzający się z Hollowem i żyjący z nim w harmonii... Nagle pomyślałem, że może istnieją wyjątki na świecie... Głupi byłem...



Ciąg dalszy nastąpi...

Ostatnio edytowany przez Hao Asakura (2012-10-06 16:58:30)

Offline

 

Stopka forum